Ponad rok temu, kiedy wpadłam na pomysł na serię blogową o jesiennych powrotach serialowych i wprowadziłam ją w życie, nie spodziewałam się takiego odzewu z Waszej strony (oczywiście dla mnie szałem było 10 komentarzy pod wpisem). Strasznie żałuję, że przenosiny bloga na własną domenę i zmiana systemu komentowania na disqus sprawiła, że te nasze dyskusje znikły gdzieś w czeluściach internetu. Ta reakcja dała mi kopa do blogowania i chyba właśnie wtedy stwierdziłam, że tylkosubiektywnie to miejsce gdzie się zadomowię. Jesienne powroty serialowe (i nowości, które pojawią się niedługo) niech staną się coroczną tradycją!
Castle – pierwszy odcinek siódmego sezonu nieźle mnie wkurzył. Nie dość, że scenarzyści zostawili nas z wielkim cliffhangerem to teraz bawią się w utratę pamięci (?!) odnalezionego Castle’a, który ostatnie co pamięta to jego wypadek przed niedoszłym ślubem z Kate. Następne dwa miesiące okryte są mgłą i to jeszcze (podobno) z jego własnego wyboru. Co takiego przeżył lub dowiedział się Richard, że świadomie postanowił wyprzeć to z umysłu? No cóż… to będzie nas zajmować przez cały sezon, a w międzyczasie rozwiązujmy inne kryminalne zagadki.
To początkowe wkurzenie sprawiło jednak, że jeszcze bardziej doceniłam następne odcinki. Castle i Beckett są genialną parą. Ludźmi, którzy się kochają, ale przede wszystkim są świetnymi przyjaciółmi i rozumieją się nawzajem. Ich romans nie jest operą mydlaną. [SPOILER] Wreszcie zostają małżeństwem i to bez wielkiej pompy jak to było planowane w finale sezonu szóstego, ale przy najbliższej rodzinie i przyjaciołach w kameralnej atmosferze. [koniec SPOILERA]
Wiem, że sporo ludzi nie lubi kiedy w tym serialu pojawiają się wątki lekko fantastyczne lub sugerujące elementy science fiction, ale mi one nie przeszkadzają i myślę, że właśnie dodają smaczku. Dawno już się tak dobrze nie bawiłam jak podczas odcinka Clear & Present Danger (o niewidzialnym człowieku!), czy Time of Our Lives (równoległa rzeczywistość). Także Child’s Play było fajne z próbą dotarcia Castle’a do świadka morderstwa, który ukrywa się wśród dwudziestki dzieci. Jego próby nawiązania więzi były przekomiczne, ale też słodkie. Zresztą Castle to też dzieciak tylko taki bardziej wyrośnięty. Meme is Murder też ciekawie podjęło temat popularności w social media i Beckett znowu pokazała, że jest genialna w przesłuchaniach i złamania mordercy po to, żeby wyciągnąć z niego informacje. Oczywiście nie brak dziur logicznych, ale to cały czas jest dobry serial i bardzo przyjemny do oglądania. Castle się nie wypalił, oj nie.
Once Upon a Time – finał trzeciego sezonu dał nam coś po czym piszczeliśmy jak małe dziewczynki, czyli Elsę z Frozen. Fandom oszalał i wymyślał najróżniejsze powody pobytu Elsy w Storybrook. Czekając na czwarty sezon powstało tyle możliwych scenariuszy, że obawiałam się, że twórcy serialu temu nie sprostają, bo dotąd trzymali się klisz i to wymyślonych przez samych siebie.
Jaki jest efekt? Wizualny na pewno świetny. Georgina Haig jako Elsa wygląda pięknie, pasuje do roli i dobrze gra. Jest tą strapioną i zagubioną dziewczyną, którą znamy z bajki. Jeszcze nie do końca panuje nad swoimi mocami i pojawia się w Storybrook, aby odnaleźć swoją siostrę Annę.
Hmmm…no właśnie Anna. Aktorka, która ją gra (Elizabeth Lail) pasuje wyglądem, fajnie pasują do siebie z siostrą i niby ukazuje zachowanie tej bajkowej Anny, czyli trzpiotowatość, naiwność i straszne gadulstwo, ale ma w sobie coś irytującego i jest po prostu źle napisana.
Dzień przed swoim ślubem postanawia opuścić Arendell i udać się do Enchanted Forest po to, żeby znaleźć odpowiedź na to, czy rodzice wyjechali z jakąś dyplomatyczną misją, czy po prostu bali się Elsy i chcieli znaleźć sposób na pozbycie się jej mocy. Elsa wywnioskowała to z dziennika matki, a dzielna Anna rzuciła wszystko, kazała Kristoffowi zostać, żeby opiekował się jej siostrą i chce odkryć prawdę. Oczywiście coś pójdzie nie tak…
Co mi nie pasuje w Annie oprócz tego, że ogólnie jest denerwująca? Przede wszystkim ona nie rozmawia ze swoimi bliskimi i niczego nie planuje razem z nimi. Ona oznajmia swojemu narzeczonemu, że wyjeżdża, a on ma zostać, a siostrze nie mówi nic, a przecież straciła już rodziców w poprzedniej takiej wycieczce, więc ma świadomość, że może ją skrzywdzić. Nie podoba mi się ta bezmyślność i spontaniczność nie skażona ani chwilą zastanowienia.
Jednak to, co dzieje się w Storybrook jest dużo ciekawsze. Kolejna nowa postać to sama Królowa Śniegu (Elizabeth Mitchell znana z LOST), która ma wiele wspólnego z Elsą (oczywiście, że są spokrewnione!) i z… Emmą. Wszystkie trzy mają moc, wszystkie trzy mają taki dar jako jedyne w rodzinie i przez to czują się czasami osamotnione. Planem Królowej Śniegu jest to, aby ich trójka stała się rodziną. Ciekawie jest to wyjaśnione w odcinku The Snow Queen, który pokazuje nam jej przeszłość i powody, dla których tak bardzo interesuje się Emmą i Elsą.
Powiem tak. Kto lubi Once Upon a Time będzie czerpał przyjemność z oglądania, ale nie widzę tłumu nowych widzów, którzy zostaną z serialem skuszeni postaciami z Frozen. Poza tym dramy z Rumplem na czele już mnie nudzą. Jego żona niesamowicie wkurza. Serio Bella jest śliczna i fajna dopóki się nie odzywa i nie stara być „bohaterką”. Lubiłam Emilie de Ravin w LOST, ale w OUAT widać, że ani ona nie ma pomysłu na swoją postać, ani scenarzyści, czy reżyser.
Co mi się podoba? Moja ulubiona postać z Once Upon a Time in Wonderland, czyli Will Scarlett we własnej osobie. Akcja dzieje się przed wydarzeniami w OUATIW (te skróty stają się coraz dłuższe), więc ciekawie popatrzeć na tego bohatera przed wyprawą z Alicją i przed tą całą miłosną dramą z Czerwoną Królową, która by the way była najciekawszym elementem w OUATIW.
Fajne też są relacje Elsy z nowymi znajomymi i w ogóle tworzy świetny team z Hookiem, Księciem i Emmą. Poniżej przedstawiam Storybrook’s Next Top Model ^^
The Walking Dead – bardzo lubię ten serial, ale wybitnie nie umiem o nim pisać. Próbowałam nie raz i nie dwa, ani nawet pięć, ale za każdym razem wychodził z tego kompletny bełkot. Dla mnie najważniejszym elementem TWD są relacje międzyludzkie, które są naprawdę świetnie pisane. Droga jaką przebyły postacie przez te pięć sezonów odbija się w ich charakterach, wyglądzie, poglądach na życie ludzkie i wiele innych spraw. Grupa, która spotkała się przypadkowo podczas apokalipsy i której członkowie dołączali w różnych sytuacjach „po drodze” stała się rodziną i to taką, za którą warto zabijać.
Piąty sezon jak dotąd bardzo mi się podoba. Każdy wątek jest ciekawy (tak nawet ten z Beth) i oczywiście szokowanie widza twórcy serialu opanowali do perfekcji. Nie chodzi mi o zombiaki, bo to już chleb powszedni, ale wątki z kanibalami, mordem w kościele, czy kłamstwem Eugene’a (to oficjalnie najbardziej znienawidzona przeze mnie postać fikcyjna) to naprawdę coś mocnego i angażującego widza emocjonalnie.
Tak jak już wspominałam w To i owo #1 polecam recapy pojawiające się po każdym odcinku na blogu Owcy. Pod każdym wpisem są bardzo ciekawe dyskusje, w których ja też się udzielam.
Poniżej moje ulubione postacie z The Walking Dead, które są jedną z najlepiej przedstawionych relacji w świecie seriali. Uwielbiam ich razem, uwielbiam osobno i nie mogę nadziwić jak bardzo się zmienili od początku serialu.
American Horror Story: Freak Show – długo się zastanawiałam, czy umieścić go w powrotach, czy nowościach serialowych. Jednak zdecydowałam, że przecież pojawiają się ci sami aktorzy, a sam twórca powiedział, że w każdej serii znajduje się „coś” co je wszystkie łączy. Mam nadzieję, że da nam kiedyś rozwiązanie tej zagadki.
Aktorstwo na bardzo wysokim poziomie. Sarah Paulson w podwójnej roli bliżniaczek syjamskich jest genialna. Czasami zapominam, że to jedna i ta sama osoba. Zresztą ta postać jest ciekawie pokazywana. Widzimy raz jedną, a raz drugą głowę. Każda z sióstr ma inny charakter, a konflikt między nimi jest bardzo ciekawym zagraniem. Nie tylko osobowościowym, ale też fizycznym. Oczywiście nie można nie wspomnieć o pierwszej damie American Horror Story, czyli Jessice Lange, która w roli niespełnionej piosenkarki o marzeniach wielkiej sławy w Hollywood jest klasą samą w sobie. Oglądałam tylko Murder House, więc nie wiem jak było w Asylum i Coven, ale wydaje mi się, że głównym grzechem jej postaci jest zazdrość. Ta cecha powoduje, że jej bohaterki są dość podobne, a na pewno ich styl bycia. Czy to zamierzone? Czy może Lange zawsze gra z taką manierą?
Wszystkim, którzy oglądają serial ponownie polecam recapy na blogu Myszy.
Freak Show jest dziwne, pokręcone, niepokojące i potrafi przestraszyć. Nigdy nie bałam się klaunów. Nawet ten w „To” Kinga mnie nie ruszał, ale Twisty… ja się go autentycznie boję.
2 broke girls – to już czwarty sezon, ale w dalszym ciągu bawi swoimi pojazdami po wszystkich rasach, orientacjach, narodowościach itd. To jest moja dwudziestominutowa odskocznia raz na jakiś czas. Z tego, co widzę na tumblr, serial jest dla Amerykanów odpoczynkiem od poprawności politycznej i tej ciągłej napinki, żeby broń Boże nikogo nie urazić. Dystans do siebie i otoczenia to jest coś, co człowiek bardzo potrzebuje do funkcjonowania, więc nic dziwnego, że serial cieszy się popularnością.
Sklep z babeczkami Max i Caroline całkiem nieźle prosperuje. Dzielą czas pomiędzy pracę w knajpie Hana a swoim biznesem. Poza tym dzieje się wokół nich wiele zwariowanych rzeczy. Spotykają też Kim Kardashian, ale nawet jej się dostaje po tyłku ^^
The Big Bang Theory – jestem naprawdę bardzo wytrwałą fanką, ale nie mam zamiaru dłużej tracić czasu. Serial, który był kiedyś moim ulubionym czasoumilaczem zmienił się w jakąś dziwną parodię Friendsów. To taka opera mydlana o czterech parach z czerstwymi „nerdowymi” dowcipami i eksploatowaniem postaci Sheldona do granic możliwości. Ósmy sezon miał być ostatnią szansą i tego się trzymam. Pozostały miłe wspomnienia z pierwszych czterech sezonów.
A Wy na jakie powroty najbardziej czekaliście i czy Was usatysfakcjonowały? Pożegnaliście się z jakimiś serialami? A może powitaliście nowe? Jak tak to jestem ich bardzo ciekawa, bo w przyszłym tygodniu będzie wpis o jesiennych nowościach serialowych i może jeszcze coś dorzucę do listy z Waszych propozycji.